Zanim wszystko się zatrzymało, pędziłem.
Nie, nie spacerowałem przez życie. Ja przez nie biegłem. W marynarce, z telefonem w jednej dłoni, myślami już w kolejnym zadaniu.
Na spotkania docierałem punktualnie, choć duszą byłem zawsze o kilka godzin do przodu. Kalendarium mojego życia przypominało tablicę lotów na zatłoczonym lotnisku – jedna przesiadka w drugą.
Znałem rytm sukcesu. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Obowiązki były jak kamienie w plecaku – ciężkie, ale nie do porzucenia. Rodzina, praca, terminy, ludzie, odpowiedzialność – wszystko spoczywało na moich barkach, a ja z każdym dniem przekonywałem siebie, że tak trzeba. Że to normalne.
Byłem jak mechanizm zegarka – nie wolno się zatrzymać, bo ktoś patrzy, ktoś czeka, ktoś czegoś oczekuje.
Ale czy ktoś pytał, czego ja potrzebuję?
Czy ja sam to wiedziałem?
Nie zauważyłem, kiedy przestałem być człowiekiem, a stałem się funkcją. Stałem się zadaniem do wykonania. Codziennie rano wchodziłem w tryb przetrwania – poranek, kawa, plan, telefon, spotkania, raporty, decyzje. Wieczorem zrzucałem z siebie zmęczenie jak brudny płaszcz i przekonywałem się, że jutro będzie spokojniej. Nigdy nie było.
Nie wiedziałem, że moje życie da się zmierzyć w dziesięciu minutach.
Nie przeczuwałem, że gdzieś tam, w słonecznej w Hiszpanii, los zatrzyma mnie dokładnie na tyle, bym mógł po raz pierwszy od lat spojrzeć naprawdę – w siebie, na swoje życie, na to, co istotne.
Ale zanim to nastąpiło, musiałem upaść.
Musiałem zrozumieć, że ciągłe „działanie” to nie życie. To ucieczka.
To początek mojej historii.
Historii człowieka, który dostał drugą szansę i już nie zamierza jej zmarnować.
Nie chcę, żebyś czekał na swoje „dziesięć minut” w dramatycznych okolicznościach.
Chcę Ci o nich opowiedzieć teraz – żebyś miał wybór wcześniej niż ja.
„Jeśli nie zatrzymasz się sam, życie zrobi to za Ciebie. I zrobi to w najmniej spodziewanym momencie.”